wtorek, 7 października 2008

Z. TRAUMA

Mała pasiasta stoneczka przykleiła się do szyby forda escorta combi doktora Traumy. Dodał gazu chcąc eksperymentalnie sprawdzić wytrzymałość stonczynych klejeczek. Przy setce gibnęło stonką w przód pukając jej sprasowaną z paskami główkę o szklaną przestrzeń. Zbigniew czuł nieodpartą chęć pstryknięcia gałki wycieraczek, lecz wtedy eksperyment nie powiódłby się. Oparł ciężką stopę o pedał gazu. 110. Owad przysadził kuper w panice rozwarł źrenice. 120. Oczka zlały się z paskami błagalnie przez szczerbę między złośliwymi dolnymi jedynkami zestrajając się z morderczym umysłem Zbigniewa patologicznie wynaturzającym żywe pierwiastki ekoharmonii z kryminalnym scenariuszem banalnej jednoaktówki – twórca – tworzywo – śmierć. I choć spojrzenie owadzie włączyły w mózgu Zbigniewa syreny 997 i kolejną akcję przerażonego bardziej niż zwierzęcy pasiak policmajstra krzyczącego „Ja nie chcę pod oknem! Osaczony złapie mnie na wędkę!” I mimo wszelkich starań dzielnych lekarzy z Leśnej Góry przy masażu serca z ugiętymi łokciami i smutkiem przemijania z rechotu zielonych zwartych dziąseł respiratora... Nic nie można było zrobić. 121. Klejki poddają się i tyle Zbigniew widział robaka. I tu mózg jego nie wytrzymał. Główny gejzer odpowiedzialny za czułość, wrażliwość, bezsens, pustkę i orgazm wybuchł fontanną perlistych łez zamazujących kierowcy szosy dal. Stanął. Co czuło to stworzenie? Jak reagowało w ostatnich sekundach życia, jakie uczucia, emocje. Nieprzyjemnie, prawda... Być może dostało to wcześniej zawału jak spadochroniarz, który zapomniał magicznego plecaczka i wrócić nie ma jak bo stromo dość. O Boże, co ja zrobiłem. Zgładziłem świadome istnienie. Jedną świadomą jaźń. Jedno posklejane jajeczko – ID – EGO – SUPEREGO rozwaliłem w skorupki i do kubła ze zużytymi tipsami! Jedną maleńką nosicielkę Libido, Eros i Tanatos. Na ekranie wyobrażeń Zbigniewa stanęły teraz całe legiony szarych szeregów mrówek z poodrywanymi przez chłoców na hot – dogowej diecie kulkami i odrąbanych proteinek celem zhotdogowienia także. Nietoperków z wacikami brutalnie w uszka wetkniętymi i żabek pękniętych za pomocą wsadzania w nie papierosów, podpalanych żyraf celem dokonania replik Daliego, muszek plujek przecedzonych przez zdradzieckie sitka łapek, żuczków gnojarków w sterylnie odkażonych klozetach amerykańskich wieżowców przez polskich zapierdalaczy i Majki z talentem aktorskim, która pierwszy autograf dała w winiarni „u D...” pijanemu kanarowi, a komisja dała jej zero punktów za nadmiar min, bo jednego Czarka w branży już mamy.

Jaś i Małgosia.

- Małgorzato, ty źle gotujesz.

Młody mężczyzna wsiorbywał kluski z rosołu za pomocą otworu gębowego - bo tak można określić to co zafochowana krzywizna twarzy uczyniła z jego ustami. Nie była to rzeźba z serii zupa była za słona, ani nawet podałaś mi za dużą łyżkę a talerz nie ten fajny w zielone kółka, komponujące się idealnie z okami tłustego wywaru z koguta. Raczej wynikała z pewnej wewnętrznej dysproporcji uwalnianej podczas z niesmakiem obserwowanego drugiego dania.

- To mi burzy cały światopogląd - rzekł mlaszcząc językiem pozbawiającym właśnie górne jedynki listka pietruszki.

- No co ty, Janku... - smutno wyszeptało dziewczę miętosząc w delikatnych rączętach koniuszek ściereczki w niebieską krateczkę i zieloną plamę.

Jasio odstawił talerz z rozpapraną pietruszką.

- to mnie destabilizuje - zaczął po długim milczącym dziobaniu ziemniaków - nie pasuje do siebie takie jedzenie, nie może być tłusty rosół z chudą polędwiczką... do rosołu pasuje takie coś ociekające tłuszczem... o - spojrzał wreszcie w jej oczy poprzez szpikulce widelca - tłusta kura! Tłustą kurę się je z rosołem a nie taki suchar... to można zjeść z pomidorówką na bulionie cielęcym knohhh.

- nie smakuje ci? - spytała kobietka z trwogą, nie przestając miętosić rąbka ściereczki.

- To nie może tak po prostu smakować...

Małgorzata rzuciła ściereczkę na stół, plamą na wierzch, zerwała się z taboretu i wybiegła z kuchni, po chwili wróciła porwała ściereczkę, przycisnęła do mokrych oczek i wybiegła już na dobre.

- Skarbie zaczekaj, jeszcze nie skończyłem - zaczął mówić do ścierki a skończył do głupowato zezujących sęków w stole.

Jak to możliwe, przecież w gazecie stało jak nic! Starannie zaprojektowana dieta dla twojego grubaska i dla ciebie, tak było w tej mądrzejszej, a może ta mądrzejsza to właściwie ta głupsza? Obie były takie wiarygodne. Żyła dokładnie według niej, a może właśnie według tej drugiej i wszystko było jak należy szczęście zagościło w ich związku, jakie cudowne srebrne szczęście z gwieździstych nocy... A co jeżeli i on je czytał? Choć wszystko wskazuje, że żyli według jednej, tylko której, jeżeli on właśnie zapragnął żyć według tej drugiej i „żryj ile wlezie, ona i tak cię kocha”. Nie! to obleśne! Więc już teraz wszystko będzie robił według tej drugiej, tylko której? Która była pierwszą, która drugą...?

Małgorzata szlochała w ściereczkę powiększając łzowym namoczeniem zieloną plamę. Od czasu do czasu ukazywał jej się mokry obraz poradnika rasowego dziewczęcia.

Katastrofa. To znaczy, że on wcale nie chce żyć, tak jak jej się wydawało, że mogłaby... mogłaby żyć jak inni i być tak zadowolona ze wszystkiego jak ta pani na obrazku. Tak fajnie mogłoby się wszystko układać, tacy byli by wreszcie normalni... misiu-misiu. Ale nic z tego .On nawet nie czytał tych gazet co ona, tylko te wprost przeciwne. Marzenia o normalności tylekroć zapijane przy każdej okazji… utonęły. Pochłonęła je woda zrobiona z mózgów miliardów kobiet... Wszystkie były takie fajne i ona chciała być taka fajna, robić dobrze swojemu chłopcu, jeść fajne jedzenie, być fajnie chudym patykiem, mówić w fajnym języku i w ogóle być fajnym. Być fajną razem z nim.

BARBULIS MASSER GIVERTY II

Nie mam już bardzo wielu pięknych słów choć jestem przecież małym pomarańczowym kwiatem paproci, i mam zazwyczaj dużo do gadania... aczkolwiek pomyliły mi się pory roku, bo matula mówiła, że w jesieni się nie kwitnie, bo to tak niemodnie. Ale ja nie ulegam modom i nie straszny mi duch epoki więc kwitnę sobie spokojnie ku zdziwieniu lewej dolnej łopaty wiatraka, która czasem staje się prawą górną - dla zmylenia przeciwnika.

Zazieram ukradkiem na wioskę Majgapciów, gdzie z rana rowem wraca wikary nie śpiewając godzinek, bo na kacu nie potrafi na tyle pięknie fałszować, by go baby zrozumiały. A wraca rowem, gdyż tam nie dosięgnie go rozżalony dźwięk dzwonu który przegrał w karty zeszłej nocy. Nie spodziewa się jednak tego, że gdy tylko szarość opadnie dosięgnie go dzielny Wieśman i dotykiem skrzydła z czerwonej koronki halki Maryny obudzi przeraźliwie trzeźwe wyrzuty sumienia, nie jak jeden ale sto dzwonów, dzwonków i dzwoneczków. I nie będzie to alkoholowe pobrzękiwanie w lewym uchu.

Maryna, zawsze w niedzielę z teściową swą przypala na obiad rosół, a potem wodę w czajniku na kawę dla Stefana – wesołego grabarza – męża swego – też przypala.

Znad prerii, to znaczy znad ugoru sołtysa, dolatuje fantazyjny odorek stada rozłożonych czarnych wron. Poległy one wskutek promieniowania elektromagnetycznego z „komórek” kartofanych. Mnie też nawet czasem szczypie po liściach.

A strach na wróble przewala smętnie wybałuszonymi ślepiami i furkocze drewnianymi członkami odzianymi we frak bogatego pana. Bogatego pana, który wolał pozostać anonimowy ukradli razem z butami niemieccy turyści. Potem pewien fajny reżyser filmowy zaangażował ich do Roty, żeby nam dzieci nie germanili.

A strach marznie w drzazgi stópek... zamykam moje pomarańczowe oczka, by nie oglądać jak gasnący dzień zapada się w banał za horyzontem z rozwianymi przez lewą górną i prawą dolną... złudzeniami.

BARBULIS MASSER GIVERTY

Mam dla ciebie bardzo dużo pięknych słów, ale jestem tylko małym pomarańczowym kwiatem paproci, który pomylił sobie drogi do domu, bo w przydrożnym rowie, po lewej stronie rośnie jedna trzecia dziupli.

Została sama tylko dziupla a właściwie jedna jej trzecia, ponieważ sołtys wsi Majgapciów wraca, co sobotę wcześnie, gdy szarzeje i późno, gdy noc blaknie już zmęczona świeceniem nad spokojnym snem małżonki jego.

Jego Ona – małżonka w niedzielę z teściową swoją robi na rosół obiad, a później teść ogryza – bez zamlaśnięcia – tłustą szyję koguta, by sołtys mógł się wyspać.

Wokół chałupy biegają dzieci za Burkiem i jego tylnymi łapami, które ciągną wsadzając mu żaby do pyska, a Burek żab nie lubi, bo są zazwyczaj zgorzkniałe, więc pluje i prycha naokoło posikując pod siebie… Wtedy dzieci kotem Miaukiem wycierają podłogę w starej sieczkarni, w której kiedyś dziad ich – Zenek urżnął sobie jaj… na dzień po spłodzeniu ich ojca. Bo był on już dziesiątym dzieckiem Franciszki i ksiądz zakazał chędożenia przez wzgląd na zdrowotność owej kobiety, bo dobrodziej, jako jedyny we wsi, znali się na medycynie. Dopóki heretycka łopata wiatraka nie przerwała brutalnie jego kariery prywatnej i zawodowej…

Stąd też słychać furkot zapomnianych nieszczęść i zapomnianych mnie…

Rozdzieram ciszę naszej pięknej wioski, żeby kombajn mógł przejechać spokojnie po kładce nie wpadając we wrażliwość pięknych słów, jakie miałam dla… ciebie…